piątek, 27 grudnia 2013

Dziewczyna z Lilią

Kiedy w wakacje, zobaczyłam ten tytuł w repertuarze kin studyjnych i przeczytałam streszczenie fabuły, stwierdziłam: "koniecznie muszę to zobaczyć!". Wówczas go nie obejrzałam, ale po  kilkumiesięcznym oczekiwaniu, w końcu się udało (co prawda na DVD, ale zawsze coś)!  Tak więc, jestem świeżo po seansie, cały czas pod wpływem różnych emocji, które zapewne wprowadzą tu nutkę chaosu, ale i naturalnej ekscytacji. Parę ważnych uwag na początek. Po pierwsze ten film, nie jest pod żadnym kątem normalny. Wszystko w nim jest raczej nienormalne- zachowania, ubiory, wnętrza pomieszczeń, wynalazki- ale to czyni go atrakcyjnym. Po drugie, jeśli ta recenzja będzie miała jakiś wpływ na to, że zdecydujecie się obejrzeć ten film, to jestem pewna, że 60% procent z Was, wyłączy go po pierwszych dziesięciu minutach (myśląc: "co to za farsa?!")... szczególnie, jeśli nigdy wcześniej nie mieliście styczności z nowym kinem francuskim, które jest bez wątpienia nietuzinkowe. Osobiście je uwielbiam, ale rozumiem, też głosy krytyki. Kino francuskie, podobne jest specyfiką do np. twórczości Quentina Tarantino, albo Woody' ego Allena- albo się to kocha, albo nie znosi. Nic pomiędzy! 

Fabuła "Dziewczyny z Lilią", kręci się wokół pary głównych bohaterów: Chloe (Audrey Tautou)  i Colina (Romain Duris). On jest młodym, dobrze sytuowanym wynalazcą, który pod wpływem opowieści o związkach przyjaciół, postanawia niezwłocznie poszukać sobie dziewczyny (oczywiście z OGROMNĄ pomocą znajomych) i spotyka Ją- Chloe. Oboje są nieco nieporadni, ale łączy ich pewna wyjątkowość. Wydają się być, sobie przeznaczeni. Obserwujemy, jak ich związek się rozwija. Punktem zwrotnym w ich relacji jest wiadomość, że Chloe zapadła na rzadką chorobę, polegającą na rozwijaniu się w jej płucach żywego kwiatu- Lilii, który nie pozwala jej normalne funkcjonować (kaszel, omdlenia). Zakochani postanawiają walczyć z chorobą, a pomoc w osiągnięciu celu ofiarują im, ich oddani przyjaciele. Jak już wcześniej wspomniałam film jest francuskiej produkcji. Powstał na podstawie powieści Borisa Viana "Piana złudzeń". Jeśli chodzi o duet Tautou- Duris, to nie ich pierwszy wspólny projekt. Widziałam ich już wcześniej w innych filmach, min. "Smaku życia 2". I tym razem nie zawiedli, kreując bardzo intymną i magiczną więź, która połączyła Chloe i Colina.

Powracając do samej fabuły. Wątek wydaje się być skądś znany? Przewidywalny? Nie, to tylko złudzenie. Film zupełnie odbiega od jakichkolwiek kategorii czy gatunków. Nie da się go jednoznacznie sklasyfikować. Ma w sobie elementy: komedii, dramatu, romansu, groteski a nawet baśni. Niejednokrotnie, w trakcie filmu wydawał mi się, że cześć wynalazków Colina, była niczym moje fantazyjne rysunki z dzieciństwa.  Film jest zabawnym i groteskowym (przez co też bardziej tragicznym) odbiciem rzeczywistości. Być może sama nie wysiedziałabym tych dwóch godzin, gdyby nie moja nadzieja, na wyniesienie z filmu "czegoś więcej" (to akurat, mała lekcja po "Spring Breakers"). Nie zawsze liczy się treść, czasami większego sensu obrazowi nadaje forma. Akcja (co jest jak dla mnie, jedynym minusem filmu) bardzo powoli się rozwija. Jednak dzięki temu pozwala nam lepiej wyłapywać pewną symbolikę i odwołania intertekstualne. Historia przyjaciela wpadającego w nietypowe uzależnienie (godne zresztą XXI wieku), prześmiewcze pokazanie pewnych absurdalnych obyczajów i problemów współczesnego świata, wewnętrzne zagubienie i bezsilność. To tylko niektóre wątki poboczne "Dziewczyny z Lilią". Bardzo abstrakcyjny sposób zobrazowania całkiem prostej historii, zapobiegł powstaniu kolejnego patetycznego wyciskacza łez czy banalnej historii miłosnej. Paradoks w tym, że każda historia miłosna jest na swój sposób banalna i niezwykła jednocześnie, i jak pokazuje film, tylko ona pozostaje wciąż normalna.

Dziewczyna z Lilią/ L'ecume des jours
reż. Michel Gondry, 2013
dys. Kino Świat





Miss Scarlett

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

Cała redakcja Szpilki, mydło & powidło, pragnie złożyć Wam życzenia: zdrowych, spokojnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia. Wspaniałej atmosfery przy Wigilijnym stole, radosnego świętowania przy dźwiękach kolęd oraz pysznego Karpia! Oby pod choinką znalazły się Wasze wymarzone prezenty a nowo narodzony Jezus, przyniósł do Waszych serc pokój i nadzieję!



Ciepło pozdrawiamy!

Holly Wood & Miss Scarlett

sobota, 21 grudnia 2013

Zapraszamy... do świątecznej filmoteki!


Nadal pozostajemy w klimacie Świąt Bożego Narodzenia ;) Skoro było już o świątecznych piosenkach, nie może zabraknąć gwiazdkowych propozycji filmowych. Czas Bożego Narodzenia to idealny moment na spędzenie go na ulubionej kanapie, łóżku, fotelu w towarzystwie płyt DVD, bądź z pilotem i programem telewizyjny w ręce, po którym, zbyt wiele nie można się spodziewać. Co więcej, każdy pewnie zna ten program na pamięć... I tak, co roku mamy okazje oglądać Kevina samego w domu, (z czego osobiście bardzo się cieszę!) Grinch: Świąt nie będzie, W krzywym zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju, To właśnie miłość, Cztery gwiazdki, Zawód: Święty Mikołaj, całą serię bajek w wersji świątecznej- Madagwiazdka, Pada Shrek, Epoka lodowcowa: Mamucia gwiazdka oraz polskie filmy historyczne- Potop czy Pan Wołodyjowski. Króluje kino familijne i komedie romantyczne. Ciągłe powtarzanie tych samych produkcji dla niektórych bywa męczące, zwłaszcza, jeżeli co roku stacje telewizyjne serwują nam to samo. Dlatego niezadowolonym i sfrustrowanym powtórkami proponuje udać się do wypożyczalni filmów DVD, a tym, którzy lubią przypomnieć sobie te tradycyjne już produkcje nie pozostaje nic innego jak zasiąść przed telewizorem z talerzem pełnym makówek i smażonych ryb! 

Oto lista filmów, które ja z ogromnym sentymentem i przyjemnością oglądam w Święta Bożego Narodzenia;-) 

Kevin sam w domu- to kultowa opowieść, która znają chyba wszyscy. Bawi i wzrusza jednocześnie. Specyficzna amerykańska atmosfera, wielka choinka z mnóstwem prezentów, bogato udekorowany dom, ogrom światełek- to wszystko sprawia, że pomimo braku śniegu za oknem naprawdę czujemy się bardzo świątecznie! Uwielbiam też uroczego Kevina (Macaulay Culkin) oraz jego niebywałą jak na 8-latka zaradność i pomysłowość. Moja ulubiona scena to ta, w której urządza w domu przyjęcie by odstraszyć potencjalnych włamywaczy i przekonać ich o tym, że nie mieszka sam ;) To jest film, który jak zwykle muszę  zobaczyć! 



Holiday- bardzo pogodna i przyjemna historia dwóch kobiet: Amandy (C. Diaz) i Iris (K. Winslet), które na okres Świat Bożego Narodzenia postanawiają zamienić się… domami. Jedna z nich opuszcza wielkie miasto i trafia na angielska wieś, druga porzuca spokojny domek na peryferiach po to, aby spędzić kilka dni w Los Angeles. Zarówno Iris jak i Amanda mają za sobą nieudane związki i mimo tego, że nie szukają miłości, ona sama je odnajduje. W życiu Amandy pojawi się bardzo, bardzo przystojny Graham (J. Law), a Iris zostanie oczarowana przez artystę Milesa (Jack Black). Ciekawy scenariusz, świetni aktorzy, czegóż chcieć więcej? Zdecydowanie polecam! 



To właśnie miłość- kolejny już klasyk z serii świątecznych komedii romantycznych. Cała fabuła opiera się na kilku watkach, które łączy bożonarodzeniowa atmosfera i przede wszystkim... miłość! Z pozoru kompletnie różne historie mają ze sobą wiele wspólnego. Bohaterowie poszukują szczęścia, bezpieczeństwa, wsparcia i kogoś, z kim mogliby spędzić ten wyjątkowy grudniowy czas. Na uwagę zasługuje też ścieżka dźwiękowa. Ogromny plus za wybór piosenek, nie tylko tych świątecznych. 



Bezsenność w Seattle- to film, który darzę dużym sentymentem i chętnie do niego wracam. Niektórzy uważają, że jest nudny, schematyczny, a cała historia jest przerysowana i znacznie odbiega od rzeczywistości. Może tak jest, ale mi to zupełnie nie przeszkadza. Wszystko zaczyna się w Wigilię Bożego Narodzenia, kiedy to kilkuletni Jonah (R. Malinger) w czasie audycji radiowej dzwoni do prowadzącej  dr Marcii Fieldstone i opowiada o swoim tacie, który wciąż przeżywa śmierć żony. Po chwili do telefonu podchodzi Sam… i rozpoczyna długą rozmowę o tym za czym tęskni, dlaczego nie potrafi pogodzić się ze śmiercią żony. Audycji słucha cała Ameryka i słucha jej także jadąca samochodem Annie. Urzeka ją zarówno mały Jonah jak i jego ojciec. Pomimo tego, że wkrótce ma przyjąć oświadczyny Waltera (B. Pullman) nie potrafi zapomnieć Samie- „bezsennym z Seattle”… Uważam, że losy Annie (M. Ryan) i Sama (T. Hanks) to jedna z najlepszych miłosnych opowieści doprawiona magią, którą na pewno da się poczuć, zwłaszcza w równie magiczny czas jakim jest Boże Narodzenie! 



Wigilijny show- to uwspółcześniona wersja Opowieści wigilijnej. Rola książkowego Scrooge’a przypadła Frankowi (B. Murray), producentowi telewizyjnemu. Złe wspomnienia z dzieciństwa, ciągła gonitwa w poszukiwaniu lepszej pracy, lepszego stanowiska, skupienie się tylko i wyłącznie na karierze sprawiło, że Frank stał się nieczułym i skąpym człowiekiem. Według Franka Święta Bożego Narodzenia to nie rodzinna atmosfera i wspólne spędzanie czasu, a czas, w którym słupki oglądalności gwałtownie rosną. Wszystko zmienia pojawienie się trzech duchów... Opowieść wigilijna to klasyka, która idealnie sprawdza się w ten świąteczny czas. Przypomina o tym, co tak naprawdę powinno być w życiu ważne.



Dziennik Bridget Jones- nikt tak nie ujmuje jak Pan Darcy w sweterku z reniferem! <3 To jeden z powodów dla których chętnie po raz kolejny będę śledzić losy jedynej w swoim rodzaju Bridget. Duża dawka humoru, świetne dialogi i muzyka. Do tego filmu chyba nie trzeba nikogo zachęcać.. ;) A co najważniejsze: świątecznych akcentów nie brakuje. To film z serii: czas na odrobię relaksu!



To tylko niektóre z filmów, które staram się oglądać w okresie bożonarodzeniowym. Lubię przypominać sobie także te dawno niewidziane. Po krótkim przejrzeniu propozycji telewizyjnych chętnie zobaczę Titanica, Uwierz w ducha, Rzymskie wakacje czy Przeminęło z wiatrem. A Wy, co oglądacie podczas Świąt Bożego Narodzenia?;) 



wtorek, 17 grudnia 2013

Lista 7/7: Christmas

Już tylko 7 dni dzieli nas od uroczystej kolacji i oficjalnego rozpoczęcia Świąt Bożego Narodzenia A.D. 2013!!! Z tej okazji przygotowałam super-specjalną (tak jak zawsze :3) listę utworów w celu umilania Wam, różnych czynności związanych z przedświątecznymi przygotowaniami. W tym tygodniu nieco odmieniona formuła mojej Listy: z komentarzami, bardziej konkretna i myślę, że ciekawsza. Zaczynamy!


1.Wtorek: The Pretenders- '2000 miles'

Święta, świętami- ale nie ma się co oszukiwać- niektórzy w ciągu tego tygodnia będą musieli żyć w trybie: szkolnym, studenckim :D albo przynajmniej codziennej pracy, więc tak łatwo i przyjemnie jeszcze nie będzie. Dla wszystkich formalnie siedzących na zajęciach albo w pracy a będących myślami już zupełnie gdzie indziej: - na pocieszenie, że jeszcze (stety/niestety) cały tydzień- The Pretenders! 




2. Środa: Wham- 'Last Christmas'

No cóż skoro ani hipermarkety, ani miejsca przestrzeni publicznej ani nawet radia nie oszczędzają Nas wszystkich przed katowaniem naszych uszu, tym (bądź co bądź raczej smutnym utworem- w którym On śpiewa, że wyznał  miłość w czasie zeszłorocznych świąt, Ona go odrzuciła i w te święta, On nie chce popełnić błędu złego ulokowania uczuć- tłumaczę "na chłopi rozum" na wypadek, jakby ktoś już nie przyswajał tekstu) świątecznym hitem, to i ja Was oszczędzać nie będę ;). W połączeniu z: tłumami w sklepach, przeciskaniem się przez ciasne alejki: w jednej ręce z koszykiem zakupowym, w drugiej z płaszczem/ kurtką (którą trzeba ściągnąć, bo człowiek powoli zaczyna się gotować, stojąc godzinę przed półką, setny raz zastanawiając się: "lepsza płyta czy książka?") i staniem w kilometrowej kolejce do kasy, IDEALNE. Polecam. 




3. Czwartek: Destinys Child- '8 day of Christams'
Najwyższy czas na robienie świątecznych zakupów, jeśli się jeszcze tego nie zrobiło. Wybór niełatwy bo pomysłów na prezent pełno. Kwestia tylko dobrania odpowiedniej rzeczy dla odpowiedniej osoby. Teoria bardzo prosta. W praktyce najczęściej zupełnie inaczej. Zabawa z wybieraniem upominków- najlepsza :)




4. Piątek: Cris Rea- 'Driving home for Christmas'
No tak. W ten dzień zawsze nasuwa się pytanie: czy to kolejka po darmowe tablety? czy może rozdają karty prezentowe do centrum? jest darmowa kawa i ciastko?!....Nie, to prawie-bezcelowa kolejka do autobusu/ pociągu którą w dodatku sami sobie zafundowaliśmy, kupując bilet na ten a nie inny odjazd. Nie ma to jak frustracja i zbiorowe narzekanie (w grupie zawsze raźniej :D ) 

P.S. Będziemy zachwyceni Waszymi relacjami z podróży, na naszym blogu- z pewnością poprawi to humor wszystkim, którym nie dana była ta wątpliwa przyjemność :P





5. Sobota: Relient K- 'Twelve days of Christmas'
W tym dniu, pewnie będziemy już tak wykończeni sprzątaniem, gotowaniem, ozdabianiem, że oszczędzę Wam kąśliwego komentarza i zostawię Was po prostu z muzyką. Rzadkie wykonie w wersji rockowej!




6. Niedziela: Glee- 'Extraordinary Merry Christmas'
Dlaczego ten utwór? Bo przedświąteczny weekend trzeba zakończyć z przytupem!




7. Poniedziałek: Brenda Lee- 'Rockin' around the Christmas Tree'
Tak, to jest zabawa -_- najpierw choinka sypie igłami od drzwi wejściowych po jej miejsce honorowe w domu, potem okazuje się, że albo trzeba zmienić stojak, albo choinkę- bo nic do niczego nie pasuje. Następnie rozplątujemy kilometry lampek, które i tak w połowie nie święcą. A na samym końcu człowiek dowiaduje się, że te najlepsze bombki w ciągu roku zostały "jakoś, przez przypadek" stłuczone i w sumie to nie ma jej czym stroić. Dziwnym trafem, efekt zawsze oszałamiający.



8. Wtorek (24.12): Beata Rybotycka- 'Kolęda dla nieobecnych'
Teraz parę słów całkiem na poważnie. Kiedy słysze ten utwór, zawsze coś ściska mnie w gardle. Oprócz tradycyjnych kolęd, jest on dla mnie taką kwintesencją świąt, która nie zawiera się tylko w rzeczach materialnych: smakowitych potrawach czy pięknych dekoracjach, ale przede wszystkim w istocie świąt, porusza jakąś cześć mojej duszy. A same słowa, jak dla mnie bardzo osobiste.



*Środa (25.12): Lady Antebellum-'Have Yourself a Merry Little Christmas'
Wrzuciłam to, bo po prostu bardzo lubię ten utwór, szczególnie w tej wersji. Prosty, ale chwyta za serce i skłania do refleksji. Idealny na świąteczny relaks.



*Czwartek (26.12): Kelly Clarkson-' Underneath the Christmas Tree'
Nowość (i bardzo dobrze!). Trzeba znaleźć nowy hit na miarę no-wiecie-jakiego. Należy pochwalić Kelly za oryginalność, bo zamiast cover-ować stare hity, postanowiła stworzyć coś własnego, a to zawsze się ceni. A poza tym, strasznie porywa do tańca!


Pomimo, moich złośliwych komentarzy (tak ten tydzień jest wybitnie męczący), wbrew wszelkim oznakom, i ja kocham Święta <3. Nie składam Wam jeszcze życzeń, bo na pewno się jeszcze usłyszymy. Przygotowałyśmy dla Was z Holly kilka niespodzianek w tym tygodniu. Trzymajcie się ciepło!

Miss Scarlett 



wtorek, 10 grudnia 2013

We did it ! - czyli 12 małp T. Gilliama jako klasyka filmów science- fiction!


   Ostatnio lubię oglądać filmy z kategorii science-fiction. To dość dziwne zwłaszcza, że nigdy wcześniej nie ciekawiły mnie losy kosmitów, tego czy znajdzie się ktoś,kto po raz kolejny ocali świat przed zagładą, jak potoczą się losy superbohaterów, czy obcy przejmą władzę nad ludzkością, a jedyną postacią, którą darzyłam sympatią był E.T. Zresztą wszyscy znamy te utarte scenariusze i schematy, mimo to za każdym razem z napięciem czekamy na rozwój wydarzeń, chociaż wiemy, że twórcy proponują nam zawsze dwa wyjścia: szczęśliwe bądź nieszczęśliwe zakończenie. W przypadku filmów z gatunku science-fiction, których kolejne części, sequele, prequele są tworzone na potęgę, w dużej mierze tylko po to, aby przyciągnąć do kin jak najwięcej widzów, zarobić miliardy i stać się numer jeden box office’u, zakończenie to punkt wyjścia dla następnej części. I tak oto fani Gwiezdnych Wojen czy Batmana mogą liczyć na kolejne odsłony ulubionych bohaterów i chodzić do kina częściej- co najmniej kilka razy na dekadę

   Nie będzie jednak ani o kultowych Star Wars, ani o tajemniczym opiekunie Gotham City ( będzie innym razem!), a o amerykańskiej produkcji 12 małp z 1995 r.- filmie, do którego przymierzałam się już dawno i w końcu udało mi się go zobaczyć. I nadal pozostaje pod jego dużym wrażeniem. Jest to dość skomplikowana historia i nie chciałabym tutaj opowiadać całej fabuły, bo liczę, że sami sięgniecie po tą filmową pozycje. Poza tym trudno w kilku zdaniach przedstawić losy bohaterów, gdyż wszystko, co dzieje się w ciągu tych dwóch godzin jest niezwykle ważne dla zrozumienia filmu. Cała historia rozpoczyna się od intrygującej  sceny strzelaniny na lotnisku -pokazanej z perspektywy małego chłopca. Nie wiemy czy jest to sen czy wspomnienie. Następnie przenosimy się do roku 2035, w którym ludzkość praktycznie przestała istnieć, przetrwała jedynie garstka osób żyjących pod ziemią. Jest to skutek wielkiej epidemii wirusa, która wybuchła w 1996 r., pochłaniając 5 mld ludzi. Grupa naukowców, aby wyjaśnić przyczyny katastrofy wysyła głównego bohatera Jamesa Cole’a ( Bruce Willis) do przeszłości, a dokładniej do roku 1990. Tam spotyka on psychiatrę, dr Kathryn Railly ( Madeleine Stowe) i zostaje jej pacjentem ( uznany za osobę chorą psychicznie, głownie z powodu głoszonych treści o rychłym końcu ludzkości). W zakładzie dla umysłowo chorych poznaje nieobliczalnego Jeffreya Goinesa ( Brad Pitt), którego ojciec prowadzi badania nad wirusami…Cole dzięki kolejnym podróżom w czasie wpada na trop organizacji 12 małp, która według naukowców ma być odpowiedzialna za rozprzestrzenienie się groźnej bakterii i na czele której ma stać..Jeffrey. Czy James znajdzie osobę, będącą odpowiedzialną za wybuch epidemii? Czy wśród tysięcy sceptyków i niedowiarków, znajdzie kogoś, kto uwierzy w przerażającą przepowiednie zagłady i udzieli mu wsparcia? I co kryje tajemnicza organizacja 12 małp, której firmowym znakiem jest podpis :We did it! ? Jaką rolę w grze o przyszłość świata odegra doktor Railly i szalony Jeffrey Goines? I co wspólnego z całą historią ma wspomniana przeze mnie pierwsza scena, pojawiające się w filmie kilkakrotnie? 

   Właśnie dlatego trzeba ten film koniecznie zobaczyć! Dla świetnej gry aktorskiej, dla muzyki, dla oryginalnego scenariusza i przede wszystkim dlatego, że niesamowicie wciąga, zmusza nas do myślenia, stawia pytania, zagadki, a próba ich rozwiązywania to sama przyjemność, zwłaszcza, że nic w tym filmie nie jest oczywiste…12 małp to propozycja dla wszystkich-dla tych, którzy uwielbiają kino science-fiction i którzy go nie znoszą ( bo oprócz wątków s-f mogą liczyć na świetną akcję, niepowtarzalny klimat i ciekawą fabułę), dla wielbicieli talentu Bruce’a Willisa czy Madeleine Stowe, dla lubiących skomplikowane historie i nagromadzenie retrospekcji itd. Mam nadzieję, że zachęciłam Was , drodzy Czytelnicy do zajrzenia na półkę z produkcjami science-fiction i sięgnięcia po klasyczną już w tej kategorii pozycję 12 małp Terry’ego Gilliama 


Soundtrack----> Music Theme

Holly Wood

piątek, 29 listopada 2013

Lista 7/7: *Happy Birthday Holly Wood

W tym tygodniu, lista inna niż wszystkie. Nie ma konkretnego tematu ani słowa, ale utwory nie są przypadkowe. Będą to ulubieni artyści Holly Wood, ponieważ dokładnie dzisiaj obchodzi ona swoje X urodziny. Dlatego w imieniu swoimi, ale i wszystkich czytelników tego skromnego bloga:

Holly!!!
Pragnę życzyć Ci dużo zdrowia, uśmiechu na twarzy, sukcesów w przyszłej pracy (mam na myśli oczywiście, pracę w najbardziej renomowanym magazynie modowym/ lifestyle'owym w Polsce...?... ba! w Paryżu albo Nowym Jorku :D ) i spełnienia tych przyziemnych i tych nie co bardziej zakręconych marzeń (patrz październik 2014 :3 ). Buziaki :*

A oto specjalnie dla Ciebie, ułożona lista utworów:


1. Sobota: Na szaloną imprezę urodzinową w gronie najbliższych przyjaciół i "ścinanie drzew" Pocahontas- "Kolorowy Wiatr"

2. Niedziela: Na czas gości, czyli impreza dzień 3 :)  Whitney Houston- 'I wanna dance with somebody'

3. Poniedziałek: Na trudny, aczkolwiek konieczny powrót do rzeczywistości studenckiej Aretha Frankiln- 'I say a little pray for you'

4. Wtorek: Na kryzysowy czas przed trudną środą (kolokwia itd..) Norah Jones- 'Come Away with me'

5. Środa: Na dobry nastrój w środku tygodnia Madonna- 'Vogue'

6. Czwartek: Na spotkanie z "Nami" Beyonce- 'Single Ladies'

7. Piątek: Na Mikołaja Mariah Carrey- 'All I want for Christmas is You'

Happy Birthday DEAR HOLLY!!!


Miss Scarlett


piątek, 22 listopada 2013

Grill, pasta i basta- czyli wizyta w klimatycznej "Trufli"!

     Po wizycie w nowo otwartej kawiarnio- księgarni De Revolutionibus. Books & Cafe. przyszedł czas na kolejne kulinarne refleksje. Tym razem postanowiłyśmy poznać ofertę krakowskiej Trufli, która mieści się na ulicy św. Tomasza 2, tuż przy Placu Szczepańskim. Już od dłuższego czasu miałyśmy ochotę odwiedzić ten niezwykle klimatyczny lokal. Pomimo tego, że nazwa kojarzy się raczej ze słodkimi deserami niż typowym restauracyjnym menu, serwuje przede wszystkim kuchnie włoską. Znajdziemy tam nie tylko dania makaronowe, sałatki, bruschetty, ale także coś słodkiego. Idealnym uzupełnieniem kawy są różnego rodzaju tarty, ciasta i jak na włoską knajpkę przystało- prawdziwy sernik z ricotty, który jest absolutnie jednym z najlepszych serników jakie jadłyśmy! Dla zrównoważenia smaków zdecydowałyśmy się zamówić też coś bardziej pikantnego. Nasz wybór padł na krem z cukinii z truflową pianką i pieczywem. Z tego dania byłyśmy równie usatysfakcjonowane. To potrawa dla fanów dobrze doprawionej i pikantnej kuchni.  Całego uroku „Trufli” z pewnością dodaje wystrój.  Wchodząc do lokalu, a w szczególności do jego drugiej części, która w sezonie letnim jest połączona z patio, czujemy nie tylko zapachy, jakie wydobywają się z kuchni (jest to kuchnia otwarta, wewnątrz lokalu), ale małomiasteczkowy południowy klimat. Wnętrza stylizowane są na kulturę śródziemnomorską, pełno w nich obrazów przedstawiających łodzie, statki, ponadto jest tam bardzo przytulnie, czego zasługą są drewniane meble, odpowiednio dobrane dodatki i zapalone świece, co sprawia, że mamy ochotę zostać jak najdłużej Pierwsza część restauracji wydaje się bardziej nowoczesna, mimo to idealnie komponuje się z resztą lokalu. Duże wrażenie zrobiła na nas wspomniana wcześniej kuchnia, która można powiedzieć, wystawiona została na widok publiczny;) Dzięki temu można poznać „Trufle” od kuchni- dosłownie! Jeśli uwielbiacie ciekawe połączenia, włoskie makarony, śniadania we włoskiej atmosferze lub macie ochotę na spróbowanie czegoś nowego- polecamy  „Truflę” ;)

Dołączamy kilka zdjęć:



Holly Wood & Miss Scarlett

sobota, 16 listopada 2013

Lista 7/ 7: Taniec

Jesienna pogoda nas oszczędza. Nie jest jeszcze AŻ tak zimno, ani AŻ tak ciemno jak zdarzało się być w latach poprzednich o tej porze roku, więc teoretycznie powinniśmy być zadowoleni (patrz: zawsze może być gorzej). Nie wiem, czy ta pogoda ma z tym coś wspólnego, ale w ostatnich dniach rozpiera mnie energia i nie wystarcza mi już oglądanie teledysków, śpiewanie czy granie na gitarze- do wszystkich tych muzycznych zajęć dorzucam coraz częściej (z tego miejsca przepraszam moich sąsiadów z pietra niżej) w miarę melodyjne podrygiwanie. Tak, "w miarę melodyjne" podrygiwanie, bo tych nieskoordynowanych, aczkolwiek płynnych ruchów, chyba nie da się nazwać tańcem (cóż, zawsze gdy ogarnia mnie ta przykra myśl, włączam  "I can't dance" Genesis i od razu się uspakajam, że nie tylko ja tak mam). Postanowiłam, więc tych parę słów poświęcić na tańcu w tekstach piosenek i teledyskach. 

Podobno taniec łagodzi obyczaje, wyzwala emocje a niekiedy pozwala najlepiej wyrazić siebie. Bez tańca, nie odbędzie się żadna dyskoteka, "prywatka", bal ani wesele (no, z wyjątkiem tych ograniczonych religią, bądź taką a nie inną tradycją kulturową). Pierwszy taniec studniówkowy- Polonez (ta, trzy miesiące prób, a potem i tak wszystko się miesza, nawet kroki w liczeniu "na trzy"). Nie bez znaczenia, jest celebracja pierwszego wspólnego tańca pary młodej na ślubach (chyba każdy jest odrobinę poruszony widokiem, młodych kochających się ludzi, tańczących w rytm ich ulubionej melodii). Taniec od zawsze był i jest obecny w ludzkiej historii: tańce pierwotnych ludów przy ogniskach, tańce dworzan na europejskich dworach królewskich (np. francuski contra dance), wiejskie tańce na festynach i odpustach, szalony swing lata 20. XX wieku, rock' n' rollowy szał lat 50. i 60. XX wieku czy pogo ery Grange'u. Taniec, podobnie jak rodzaj muzyki czy styl w modzie poddaje się zmianom społecznym i panującym trendom, ale nigdy nie znika zupełnie w kulturze. W tym tygodniu, proponuję Wam przesłuchanie utworów o szeroko pojętej tematyce tanecznej. Wiele tekstów porusza przede wszystkim motyw tańca z ukochaną osobą, lub braku tej możliwości. Taniec może być też zagłuszenie bólu, sposobem na pogodzenie się z utratą ukochanej osoby. Co ważne (!) kawałki bardzo nadające się do tańca- wykorzystajcie szansę! 

I taka moja refleksja na koniec: szkoda, że na rynku muzycznym jest coraz mniej artystów, którzy grając koncerty na żywo potrafią równocześnie: śpiewać, tańczyć i bawić się z publicznością. Przeważnie chcąc dobrze śpiewać na żywo, nie potrafią oni w ogóle poruszać się na scenie, albo tańcząc "super-ekstra-wymyślone" układy z zespołem, muszą śpiewać z playbacku. Oczywiście są wyjątki. W tym miejscu, mój ogromy ukłon w stronę Bruca Springsteena (szczególnie za ten teledysk, który wrzuciłam poniżej, koniecznie zobaczcie!- zwykły prosty taniec w rytm własnej muzyki a jak bardzo może cieszyć artystę na scenie, a przez to publiczność) i Justina Timberlake'a (chyba nie muszę przytaczać przykładów, w każdy teledysku niesamowicie się porusza).


1. Sobota: Michael Buble- "Save the last dance for me"

2. Niedziela: Robyn- "Dancing on my own"

3. Poniedziałek: Justin Timberlake- "Rock your body"

4. Wtorek: Bruce Springsteen- "Dancing in the dark"

5. Środa: Olly Murs- "Dance with me tonight"

6. Czwartek: Man without hats- "The safety dance"

7. Piątek: George Strait- "I just want to dance with You"

*Bonusy (from Musicals):

King and I- "Shall we dance"

My Fairy Lady- "I could have dance all night"


Miss Scarlett

P.S. Czy to przypadek, że większość utworów na tej liście wykonują mężczyźni i to ich zdolności taneczne są bardziej chwalone, doceniane przez kobiety? :D Panowie wyciągnijcie wnioski.



piątek, 8 listopada 2013

Na jesienne pory...najlepszy seans filmowy!

  Po kilku typowo muzycznych felietonach przyszedł czas na mała odmianę. Tym razem będzie bardziej filmowo, chociaż nie zabraknie kilku muzycznych propozycji. Na listopadowe wieczory, na ten ponury i senny czas, który mamy tak naprawdę dopiero przed sobą, seanse filmowe są idealnym rozwiązaniem. Nie ma nic lepszego niż mała uczta kinomana! Wystarczy koc, wygodny fotel, kubek gorącej herbaty i zestaw ulubionych słodyczy. Kiedy zorganizujemy sobie ten cały pakiet możemy rozpocząć oglądanie. Czasami niestety zdarza się, że ciepły pled, za duża ilość poduszek wokół oraz błogi stan zaspokojenia kubków smakowych powodują uczucie senności, a cały ambitny plan naszej filmowej uczty kończy się w momencie, kiedy tak naprawdę jeszcze się na dobre nie rozpoczął. Ale my-miłośnicy filmów nigdy nie dajemy zapędzić się w pułapkę i nawet podczas telewizyjnych reklam nie zamykamy oczu ( popularne zamknę oczy tylko na chwilkę albo powiedz mi/obudź mnie jak się skończy reklama bywają zdradliwe. Większość po prostu tych oczu nie otwiera, nawet kiedy obarczona niewdzięczną rolą osoba próbuje krzyczeć i szturchać rzekomo zainteresowanego filmem. Jak wiadomo pomimo tego, że osobnik ten śpi dalej i nie wykazuje chęci dalszego uczestnictwa w seansie, to na drugi dzień ma pretensje do całego świata o to, dlaczego nikt go nie obudził! ) Ale jak już wspomniałam my-kinomaniacy- takich sytuacji, na szczęście, nie znamy. 

  Kiedy już mamy ten fotel i to jedzenie i tą herbatę zaczynamy oglądać. Tu może pojawić się kolejny problem, a mianowicie wybór filmu, który chcemy danego wieczoru obejrzeć. Poszukiwania odpowiedniego tytułu mogą zająć całe wieki. I nie chodzi tutaj bynajmniej o dostępność czy małą ilość filmowych propozycji, ale o zwykłe niezdecydowanie. Wahamy się pomiędzy ulubionym aktorem a reżyserem, horrorem a dramatem obyczajowym, klasyką a kinowymi nowościami i tak dalej... To naprawdę ciężki wybór! Dlatego warto mieć listę filmów, które koniecznie chcemy zobaczyć. Dzięki temu zaoszczędzimy trochę czasu i nerwów. Dobrze jest tez kierować się naszym nastrojem, który podpowie nam czy ten wieczór to idealny czas na komedię romantyczną czy wręcz przeciwnie, potrzebujemy czegoś bardziej realistycznego, a mniej przesłodzonego jak chociażby dramat, np. wojenny. Jeśli przebrniemy przez wszystkie etapy: mamy wygodne miejsce, przekąski, film(!) możemy w końcu rozpocząć seans. Możemy też kogoś zaprosić do wspólnego oglądania. Byle nie znajomego, z którym dawno się nie widzieliśmy, wiadomo to skutkuje raczej ciągłym odrywaniem się od ekranu monitora/telewizora i prowadzeniem rozmowy, a w efekcie rozproszenia i rozkojarzenia-, czyli jednym słowem: nie wiemy z filmu nic. W większej grupie dobrze ogląda się komedie i horrory- w obu przypadkach jest śmiesznie. Za to dramaty, wyciskacze łez raczej we własnym towarzystwie,bo nie wiem czy ktoś lubi publicznie się wzruszać.

  I tak właśnie wygląda uczta kinomana. Oczywiście towarzyszą jej głębokie przemyślenia, rozterki i dyskusje, ale w większości przypadków tylko do momentu, kiedy położymy się spać, bo jutro przecież czeka nas nowy dzień, nowa uczta, nowy film i nowe refleksje.

  W te listopadowe, jesienne wieczory wybieram melodramaty, bo są długie, klimatyczne, wzruszające, z piękną muzyką i wątkiem miłosnym w tle oraz komedie romantyczne, bo są tak radosne, tak przyjemne i tak cudownie nieżyciowe! Z serii melodramatów polecam filmy: Dom dusz ( świetna obsada i scenariusz na podstawie powieści chilijskiej pisarki Isabell Allende), Joe Black ( klimatyczne, prawie trzygodzinny obraz Hopkinsem i Pittem w rolach głównych, którzy występują także w kolejnej propozycji- Wichrach namiętności, Miasto aniołów ( pięknie i wzruszająco) i Jeden dzień- to po prostu jeden z moich ulubionych filmów. A z komedii romantycznych: oczywiście Pretty Woman, Szczęśliwy dzień, Bezsenność w Seattle, Ja Cie kocham a Ty śpisz i niezawodną Bridget Jones, tutaj chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego warto sięgnąć po właśnie te tytuły. A Wy, co oglądacie jesienną porą?;)

Napisałam, że będzie muzycznie, dlatego wrzucam kilka utworów pochodzących z filmowych propozycji:


Holly Wood


piątek, 1 listopada 2013

Lista 7/7: Deszcz

Dzisiaj krótka refleksja na temat "deszczu w piosenkach". Niektórych, może zaciekawi dlaczego akurat "deszcz"? Bo to temat-rzeka :)

Mówiąc już całkiem serio, wybrałam ten temat z dwóch powodów. Po pierwsze na rynku muzycznym, jest straszny zasyp świetnych piosenek z deszczem "w tle". O deszczu można usłyszeć w piosenkach: popowych, rockowych, alternatywnych a nawet disco-polo (co akurat, zbyt dziwne nie jest -_- ). Mało kto o nim nie pisze, więc coś musi być na rzeczy (wybranie tylko siedmiu było dla mnie intelektualnym utrapieniem)! Po drugie chciałam nawiązać tematem listy do atmosfery dzisiejszego dnia, a przy tym nie popaść w banał. Co prawda myślałam na początku o temacie związanym z "odchodzeniem", ale wrzucenie paru nostalgicznych piosenek byłoby pójściem na skróty. Chciałam aby piosenki z tej listy idealnie nadały się na czas refleksji, zadumy i wspominania bliskich nam osób. Stwierdziłam więc, że deszcz to bardzo wdzięczny temat.
Przeważnie deszcz, kojarzy nam się z fatalną pogodą, szarością i kiepskim samopoczuciem. Tak, przynajmniej widzi deszcz "przeciętny człowiek". Artysta widzi go nieco inaczej. W tekstach piosenek, deszcz bardzo często jest symbolem wewnętrznych emocji kompozytorów. Deszcz w zależności od osobistych odczuć artystów to np.: swego rodzaju oczyszczenie, przemiana albo zmycie symbolicznych win. Jest też obecny w tekstach jako niemy świadek, ludzkich historii, zarówno tych pięknych jak i tych łamiących serce. Z kulturoznawczego punktu widzenia, w pierwotnych kulturach był symbolem zsyłanej łaski, gdyż sprowadzał upragnioną wodę, która potrzebna była każdemu żywemu organizmowi, do dalszego życia (w sposób szczególny roślinom- podstawie pożywienia zwierząt i ludzi). Deszcz, jakoś zawsze odruchowo kojarzy mi się z wierszem Leopolda Staffa "Deszcz jesienny". I tymże nostalgicznym wierszem, wprowadzam Was w moje muzyczne propozycje na ten tydzień. Tym razem są dość zróżnicowane (jazz, pop, muzyka alternatywna, klasyczna). Absolutnie, nie życzę Wam deszczowych dni, jednakże prognozy pogody, nie dają wielkich nadziei. <"nadzieja umiera ostatnia" lub "nadzieja matką głupich"- interpretujcie jak chcecie :D >

1. Piątek: Andrzej Piaseczny & Mafia- "Imię deszczu"

2. Sobota: Gregoire Laprince-Riguet- "Comme la pluie"

3. Niedziela: James Morrison- "Please don't stop the rain"

4. Poniedziałek: Patty Griffin- "Rain"

5. Wtorek: Hugh Laurie- "Didn't it rain"

6. Środa: Phil Colins- "Wish it wpould rain down"

7. Czwartek: We the Kings- "Rain falls down"

*bonus: Fryderyk Chopin- "Preludium Deszczowe"

Mam jeszcze kilkanaście, bardzo ciekawych propozycji, które nie trafiły na listę z powodu braku miejsca, ale chętnie się nimi podzielę, w przypadku zainteresowania. Jak zawsze bardzo zachęcam Was do zaglądania na wideoklipy i głębszego prześledzenia tekstów. Trzymajcie się ciepło w listopadowe dni!

Miss Scarlett

piątek, 25 października 2013

Sentymentalny powrót do...

 przebojów królowej popu-Madonny


    A w zasadzie do lat 80-tych, bo to właśnie wtedy swoja karierę muzyczna rozpoczęła młodziutka Madonna Veronica Lucia Ciccone.16 sierpnia 1958 r. w miasteczku Bay City, gdzie wakacje spędzali państwo Ciccone, przyszła na świat przyszła ikona popkultury. Jako jedna z ośmiorga rodzeństwa nie wyróżniała się niczym szczególnym, jednak w czasach licealnych uchodziła za jedną z najpopularniejszych dziewczyn w szkole. Religia zajmowała bardzo ważne miejsce w życiu rodziny Ciccone. Wspólne modlitwy stały się codziennością i odegrały dużą rolę w twórczości królowej popu. Niemniej ważnym stało się dla niej zetknięcie z baletem i instruktorem tańca Christopherem Flynnem. Na zajęcia taneczne uczęszczała jeszcze w trakcie liceum, później udało się jej zdobyć stypendium taneczne na University of Michigan w Ann Arbor. Lekcje tańca ukształtowały nie tylko piękną sylwetkę, ale nauczyły cierpliwości i dyscypliny, osiągania celów oraz obycia ze sceną . Dziś Madonna wykorzystuje umiejętności nabyte podczas długoletnich ćwiczeń w swoich teledyskach czy trasach koncertowych. Po ukończeniu studiów zdecydowała się na wyjazd do Nowego Jorku, jedynego miejsca, gdzie mogła się w pełni realizować. Już wtedy zaczynała kreować swój własny styl. Inspirowała się punkiem, undergroundem, euro-popem .Współpracowała z Camille Barbonne, potem z DJ-em Markiem Kaminsem, który jak twierdzi „odkrył” Madonnę i wyprodukował pierwszy znaczący singiel Everybody. Od tej pory jej muzyczna kariera zaczęła nabierać tempa. Borderline, „Lucky star” i w końcu przełomowa piosenka Like a Virgin. Klip do tego utworu, w którym Madonna ubrana w suknie ślubną wymownie wije się i tańczy, wytworzył wokół artystki aurę skandalu. Skandalu, który będzie jej towarzyszył już zawsze. Singiel zdobył ogromną popularność pomimo bardzo prostego i naiwnego tekst, a nazwisko piosenkarki coraz częściej pojawiało się w muzycznych kręgach. 


   Lata 80- te to zdecydowanie dekada należąca do Madonny. Singiel Like a prayer stanowił muzyczną kulminacje talentu gwiazdki z Michigan. Pojawiające się w teledysku chrześcijańskie obrazy, figurki, Madonna całująca czarnego Chrystusa wywołały fale oburzenia w środowisku katolickim. Motyw krucyfiksu ( ulubiony przez artystkę) i krzyża, towarzyszący jej w tym wideoklipie, dla niektórych wydawał się być czymś bluźnierczym, dla innych zbawiennym. Religia na pewien czas, zwłaszcza na płycie promującej ten utwór, zajęła ważne miejsce w dyskografii królowej pop. Po skandalicznym Like a prayer przyszedł czas na utwór Vogue i nowy etap w karierze. The power of Goodbye, Music, Die Another Day, American Life okazały się wielkimi hitami. Płyta Ray of light z 1998 roku była pierwszą dojrzałą kompilacją piosenek artystki , które już nie nawiązywały do wizerunku skandalistki z poprzedniej dekady. Dziennikarze Rolling Stone uznali ,że płyta powinna znalezc się na liscie najlepszych albumów lat 90-tych. Ponadto płyta została wymieniona w książce “1001 albumów”, które musisz usłyszeć zanim…umrzesz;) Oprócz kariery muzycznej, Madonna próbowała swoich sił na wielkim ekranie. Rola w filmie Evita zagwarantowała jej miejsce wśród laureatów Złotych Globów. Od początku lat 80-tych jest niekwestionowaną królową swojego gatunku, która utorowała drogę młodym wokalistkom. Stała się pewnego rodzaju symbolem rewolucji, jaka dokonała się w przemyśle muzycznym i (nie tylko) amerykańskiej obyczajowości.


    Dzisiaj Madonna ma koncie ma wiele muzycznych nagród, jej nazwisko widnieje w Księdze Rekordów Guinnessa pod hasłem najbardziej dochodowa i odnosząca największy sukces artysta żeńska. Dyskografia mieści 12 krążków, który zamyka najnowszy album z roku 2012 MDNA. Muzyka Madonny towarzyszy mi od dawna. Jest to jedna z niewielu artystek, do której utworów zawsze chętnie wracam. Mimo dobrej kondycji królowej pop muzyka, jaką prezentuje na swoich trzech ostatnich płytach, będących kompilacjami piosenek o bardziej dancowym, nowoczesnym, elektronicznym, trochę przekombinowanym- jak dla mnie- brzmieniu już nie wpisuje sie w jej w poprzedni mocno popowy, momentami gospelowy, taneczny styl, który zdecydowanie wolę;). Jedną z moich zdecydowanie ulubionych płyt jest Like a Prayer z roku 1984 roku, dlatego na mojej liście znajdują się utwory w większości pochodzące z płyt wydanych w latach 1980-1998. Zapraszam do przypomnienia sobie historycznych już, teledysków jak i utworów, doskonale znanej wszystkim królowej pop.


Like a prayer

True blue

Cherish

Express yourself

Secret 

Rain

Vogue

Take a bow

Frozen

Material Girl


Holly Wood

niedziela, 20 października 2013

De Revolutionibus. Books&Cafe

Mamy dla Was nowe miejsce do polecenia! Udało nam się z Holly Wood, wygospodarować trochę wolnego czasu w poniedziałek (7.10) i odwiedziłyśmy Księgarnio- Kawiarnię De Revolutionibus. Nowa kawiarenka mieści się w budynku Wydziału Prawa i Administracji UJ w Krakowie, na parterze. Kiedyś mieściła się tam uwielbiana przez nas Gazeta Cafe, która w zeszłym roku akademickim została zamknięta. Jak tylko dowiedziałyśmy się, że w miejsce Gazeta Cafe, powstało coś nowego niezwłocznie postanowiłyśmy to sprawdzić.
De Revolutionibus jest urządzone w innym stylu niż poprzednia kawiarnia. Wnętrze jest zdominowane przez kolory: czerni, bieli i szarości, z elementami kolorowych dodatków- przede wszystkim w kolorze morskiego błękitu. Całość wygląda nowocześnie i elegancko. Menu dostępne w lokalu, w momencie gdy go odwiedziłyśmy (zajrzyjcie na oficjalnego fanpage lokalu na FB- pojawiają się nowe propozycję w menu!), skłaniało się ku zestawom śniadaniowo- lunchowym. Widziałyśmy smakowite kanapki z różnymi nadzieniami, ale były też słodkie ciasta i ciasteczka. Jeśli chodzi o napoje- to do wyboru miałyśmy standardowe propozycje kaw (latte, americano, espresso etc.) o nieco egzotycznie brzmiących nazwach :D, różne rodzaje herbaty (i jeśli mnie pamięć nie myli również zimne napoje, ale tego nie jestem pewna, po dwóch tygodniach od tamtych odwiedzin!). Mam prawo nie kojarzyć tego :D , bo z Holly Wood standardowo postawiłyśmy na poranną kawkę z małymi słodkościami. 

Warto również wspomnieć o księgarni. Wszystkie ściany tego lokalu wypełnione są półkami z różnego rodzaju literaturą- głównie akademicką. Z informacji na plakatach wiemy również, iż lokal organizuje cykle wykładów otwartych. W kawiarni jest sporo krzeseł, ław czy puf gdzie można spokojnie usiąść i wypić poranną kawę lub przejrzeć interesującą nas lekturę. Panuje też bardzo korzystna atmosfera do nauki (jest spokojnie i cicho). W momencie, w którym odwiedziłyśmy to miejsce (07.10), lokal dopiero rozkręcał swoja działanosć, także wszelkie braki (jak wtedy np. wi-fi, które jak się dowiedziałyśmy będzie) były zrozumiałe. Nie mniej, lokal wywarł na nas bardzo dobre wrażenie i mam go nadzieję odwiedzać, jeszcze w przyszłości. Sprawdźcie sami!

De Revolutinibus. Books& Cafe
ul. Bracka 14, Kraków
(budynek WPiA UJ)

Kończąc wpis, chciałyśmy jeszcze, wrzucić kilka pięknych widoków Krakowa, które zrobiłyśmy tego samego dnia, na spacerze nad Wisła....Tak jakby ktoś się zastanawiał, czy warto odwiedzić Kraków jesienią! Co oczywiście jest całkowicie niezrozumiałą rozterką... :D

Autumn in Cracow is so beautiful! 






Miss Scarlett & Holly Wood


sobota, 19 października 2013

Lista 7/7: Kolor

Tematem moich dzisiejszych rozważań w muzyce jest kolor. No tak, dość specyficzne zagadnienie. Długo zastanawiałam się nad zestawieniem muzycznej listy. Nie da się ukryć, że jest masa piosenek zawierających w tekście nazwę jakiegoś koloru. Jednak zależało mi, aby kolor występujący w tych konkretnych tekstach, nie był jedynie "przymiotnikiem określającym rzeczownik", jak to bywa w literaturze, ale ciekawym odzwierciedleniem uczuć/ wrażeń, którymi w ten sposób chcieli podzielić się autorzy piosenek. I mam nadzieję, że osiągnęłam ten cel. Kolor, jest jedną z najprostszych, ale też najbardziej wyrazistych metafor. Co ważne, kolor w tekście jest swoistym "dziełem otwartym", tzn. nie da się jednoznacznie i w sposób jedyny- właściwy go zinterpretować. Za pomocą jednego koloru, można wyrazić masę różnych uczuć, czasami nawet sprzecznych (błękitny- niewinny albo oziębły). Do interpretacji piosenek nie ma jednego klucza stworzonego przez specjalistów. I bardzo dobrze, bo w świecie gdzie o wszystkim trzeba myśleć "pod kątem klucza dobrych rozwiązań", muzyka to jedna z ostatnich sfer, w której każdy z nas może pozwolić sobie na myślenie abstrakcyjne czy też użycie wyobraźni. Spróbujcie sami! A zachętę moja osobista- amatorska interpretacja dwóch piosenek.

W piosence "Red", country- popowej amerykańskiej wokalistki Taylor Swift jest sformułowanie "[...] but loving him was red". Wychodząc poza tłumaczenie "kochanie go było czerwone" (nie, nie, nie!), zwracając uwagę na resztę tekstu (bo to też bardzo ważne), kolor czerwony oznacza tu raczej: namiętność, burzliwość, dynamikę, gorącą miłość- uczucia raczej pozytywne, choć bardzo intensywne. W refrenie "Purple Rain" Prince'a, kolor fioletowy/ purpurowy, jest raczej odzwierciedleniem takich uczuć jak: poczucie wstydu, smutek, tęsknota, żal, poczucie winy, utrata nadziei, cierpienie etc. Każdy z Was może dokonać innej interpretacji, wystarczy przesłuchać piosenki i przejrzeć teksty. Zachęcam Was również do zerknięcia na teledyski- one także mają znaczenie. 

1. Sobota: Taylor Swift- "Red"

2. Niedziela: Coldplay- "Yellow"

3. Poniedziałek: Biffy Clyro- "Black chandelier"

4. Wtorek: Prince- "Purple Rain"

5. Środa: Kenadal Johansson- "Blue moon"

6. Czwartek: Michael Jackson- "Black and White" 

7. Piątek: Sting- "Fields of Gold"


Życzę Wam słonecznego i kolorowego tygodnia!

Miss Scarlett


poniedziałek, 14 października 2013

Sentymentalny powrót do...

                                       ... lat 90-tych
To kolejna propozycja artykułów o tematyce muzycznej, które będą publikowane na zmianę z cyklem Lista 7/7Sentymentalny powrót do… będzie swego rodzaju podróżą w poszczególne dekady ubiegłego wieku, spotkaniem z artystami i ich muzycznym dorobkiem. Na pewno nie zabraknie wyprawy do krainy jazzu, kolorowych lat 60-tych czy cudownych rytmów lat 80-tych. Możecie także spodziewać się muzyki filmowej i wielu magicznych soundtracków. Czasami tekst będzie odnosił się do kilku muzyków/ muzycznych formacji, bądź też skupiał się na jednym konkretnym wykonawcy lub wybranym przeze mnie muzycznym roku. W większości przypadków moje propozycje będą odnosiły się do pozycji sprzed roku 2000, ponieważ osobiście uwielbiam muzykę ubiegłego stulecia!

Dzisiaj, w pierwszą muzyczną podróż zabieram was do lat 90-tych.Słodkie, kolorowe, radosne, trochę kiczowate, ale z pewnością warte przypomnienia czasy mojego i pewnie też Waszego dzieciństwa, kojarzą mi się z popularnymi karteczkami, które trzymało się w segregatorach i wymieniało na bardziej pożądane egzemplarze. Ostatnio wspominałyśmy z przyjaciółkami walki o te, które zdobione były podobizną młodego Leonardo DiCaprio, a raczej Jacka z kultowego już filmu Titanic;) Lata 90-te to także pierwsze szaleństwo związane z prostymi grami komputerowymi, kasetami VHS i ogromna popularnością boys- i girlsbandów. Młode i pełne energii zespoły szybko odnalazły swoje miejsce w muzycznym show- biznesie. I tak na listach przebojów zagościli chłopacy z brytyjskiego zespołu Take That czy podbijający serca amerykańskich nastolatek członkowie ‘N-Sync  i Backstreet Boys. Damską odpowiedzią na zyskujące popularność boysbandy był zespół Spice Girls, który w XX wieku zyskał miano najlepiej zarabiającej żeńskiej grupy wokalnej. I choć wszyscy doskonale znają hit Wannabe czy Viva forever brytyjskich Spicetek to mało kto wie o innych girlsbandach, które w tych czasach zyskiwały popularność za oceanem. Moimi ulubionymi są amerykański zespół TLCEn Vogue, Destiny's Child oraz brytyjski kwartet All Saints. Muzyka, którą prezentują te trzy zespoły to przede wszystkim R&B. Dlatego ciężko jest porównywać je do popowego Spice Girls. To różnorodne nagrania, które równie dobrze sprawdzą się w jesienny wieczór i nie zawiodą w sobotnią noc. Ostatnio często wracam do niektórych utworów En Vogue czy All Saints, bo przypominają mi dobre czasy i po prostu przyjemnie się ich słucha, a z kolei wspomniany już przebój Spice Girls- Wannabe zawsze wyciągnie mnie na parkiet. Bandy to przede wszystkim muzyka mocno popowa, i chociaż w niektórych wydaniach brzmi tandetnie i ciężko doszukać się w nich głębszego sensu, to uważam, że właśnie w tym tkwi ich urok.
Oto moje propozycje na dzisiejszy wieczór z latami 90-tymi. Mam nadzieje, że nie ostatni! Dziś na liście królują girls bandy;) Swoją drogą jestem ciekawa czy macie swoje ulubione żeńskie bądź męskie zespoły, które swoją karierę rozpoczęły w latach 90-tych?;)


All Saints "Never Ever"

TLC "Waterfalls"

En Vogue "Giving Him Something He Can Feel"


TLC "No Scrubs"


All Saints "Pure Shores"


Destiny's Child "Independent Women"


Spice Girls "Wannabe"

           
Holly Wood

niedziela, 6 października 2013

About..."About time"

....czyli pierwsza z cyklu filmowych recenzji   

Lubię  wiedzieć na co się piszę, kiedy siadam w  niewygodnym kinowym fotelu, a moje pozakładane  nogi toczą wojnę z ilością przestrzeni wokół (a raczej jej  brakiem). Za każdym razem mam nadzieję,że wszystkie niedogodności zrekompensuje mi co najmniej półtoragodzinna filmowa uczta, niezależnie od tego czy moim wyborem był romans czy film science- fiction. Tym razem nie mogło być inaczej. Nowy obraz Richarda Curtisa, producenta i reżysera takich kinowych przebojów jak "Notting Hill", "To właśnie miłość" czy "Dziennik Bridget Jones" dowodzi, że jest w doskonałej formie. Jego najnowsza produkcja to połączenie wielu gatunków filmowych, bo znajdziemy tutaj i coś z dramatu, kina obyczajowego, fantastyki,ale przede wszystkim- komedii romantycznej. "Czas na miłość" to historia młodego Brytyjczyka Tima, który pewnego dnia dowiaduje się o swojej niezwykłej zdolności jaką jest  podróżowanie  w czasie, a dokładniej podróżowanie w przeszłość. Od tej pory jego życie diametralnie się zmienia. Za cel obiera sobie znalezienie odpowiedniej dziewczyny, z która mógłby spędzić resztę życia. Ten niezwykły dar jest dla nieśmiałego Tima błogosławieństwem, ale  wiąże się także z poważnymi konsekwencjami. Okazuje się, że zmiany jakich dokonamy w przeszłości niekoniecznie ochronią  nas przed tym co nieuchronne...
  
Całej tej romantycznej historii towarzyszy świetna muzyka i piękne angielskie krajobrazy, co sprawia, że film ogląda się z przyjemnością. "Czas na miłość"  to przed wszystkim duża dawka pozytywnej energii i śmiechu, dlatego atutem filmu jest z pewnością scenariusz. Co ciekawe, jest to jeden z niewielu obrazów, gdzie główny bohater w niczym nie przypomina amerykańskiego gwiazdora z perfekcyjnym uśmiechem i nienagannym wyglądem. Aktor Domhnall Gleeson (Tim) świetnie poradził sobie z rolą typowego 'rudzielca', który swoją osobą urzeka już od pierwszej sceny. Partneruje mu Rachel McAdams- weteranka filmów miłosnych, która zawsze wypada świetnie, chociaż powoli zaczyna być kojarzona z rolą...pięknej ukochanej. Raz jest dziewczyną Ryana Goslinga ("Pamiętnik"), a raz żoną Channinga Tatuma ("I że cię nie opuszczę"). Tak czy siak, ogląda się ją naprawdę świetnie.

Film "Czas na miłość" ma pewne przesłanie- przypomina o tym, że życie to coś niezwykłego i niepowtarzalnego, dlatego należy z niego w pełni korzystać, gdyż póki co wyprawy w przeszłość to dla nas abstrakcja, a jak czytamy w wierszu W. Szymborskiej "Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy...".

Holly Wood

piątek, 4 października 2013

Lista 7/7: Cover

Nasz blog startuje powoli, ale już niedługo ruszy pełną parą! Na dowód tego, chciałabym Wam przedstawić mój pomysł, który sprawi, że co najmniej raz na dwa tygodnie znajdziecie u nas jakieś nowe muzyczne inspirację! 

Tytułowa "Lista 7/7" [Lista siedem na siedem], będzie to mój subiektywny wybór siedmiu utworów muzycznych na dany tydzień (tak jakby, jeden utwór na jeden dzień). Mam nadzieję, że dzięki temu każda piosenka w jakiś sposób umili Wam pogodne dni i pomoże znieść te gorsze. Lista nie jest żadnym zestawieniem typu "the best of...". Nie będzie hierarchizowała utworów, ale piosenki będą dobierane w zestawienia, po przez narzucone słowo- klucz. Jeżeli temat to słowo "green" to będę szukała piosenek mających w tytule/ tekście/ teledysku słowo "green/ zielony". Postaram się, na listę wrzucać  zróżnicowane kawałki. Zapewne nie obejdzie się bez "standardów", chociaż wolałabym, aby były to utwory mniej znane bądź, odkryte dzięki tej "zabawie". Lista ukazywać się będzie co drugi piątek.

Na rozpoczęcie mojej stałej rubryki, wybrałam słowo "Cover". Mówiąc prostym językiem. "Cover" tudzież "zrobienie coveru piosenki" to wykonanie oryginalnej piosenki artysty A, przez artystę B w jego nowej- własnej aranżacji. O ile definicja nie budzi żadnych kontrowersji, o tyle spór co do wartości takiego dzieła, już tak. Zwolennicy coverów mogą użyć argumentu, iż stworzenie dobrego coveru wymaga pewnych zdolności interpretacyjnych oraz dobrego warsztatu muzycznego. Ponadto nierzadko wymaga wkroczenia na zupełnie inny poziom wrażliwości (np. cover-owanie piosenek popowych przez zespoły rockowe albo alternatywne). Z kolei przeciwnicy mają argument, że covery to jedynie przeróbka, coś odtwórczego i mało nowatorskiego (nie wspominając, że autor oryginału musi wyrazić zgodę na takie działanie). Poza tym bywały w historii covery, które stawały się większymi hitami niż wersje oryginalne, co dla niektórych twórców-autorów mogło być krzywdzące. Trudno nie zgodzić się z argumentami zarówno jednej jak i drugiej strony. Jednak niezależnie od tych skrajnych opinii postanowiłam zestawić listę 7 coverów, które uważam, za godne mojej i Waszej uwagi. Miłego słuchania!

1. Piątek: Tom Odell- "I knew you were trouble" (org. Taylor Swift)


3. Niedziela: Gabrielle Aplin- "The Power of Love" (org. Frankie goes to Hollywood)

4. Poniedziałek: Phil Collins- "True Colors" (org. Cindy Louper)

5. Wtorek: Birdy- "Skinny love" (org. Bon Iver)

6. Środa: Adele- "Make you feel my love" (org. Bob Dylan)

7. Czwartek: Ella Mea Bowen- "Holding out for a hero" (org. Bonny Tyler)

Wprawdzie miałam wrzucać różnorodną muzykę, ale tak się złożyło, że wszystkie te piosenki są  melancholijne... No tak, ale za to idealne na październikowe wieczory. Polecam Wam, również przeglądnięcie teledysków do tych piosenek. Niektóre są naprawdę magiczne!

Miss Scarlett 

P.S. Bardzo chętnie skomponuję tez listę z haseł, które podrzucą mi ewentualni czytający! W pozostałe piątki swoje "felietony" prowadzić będzie Holly Wood. Zapraszam!

wtorek, 1 października 2013

Nowy rozdział


Historia naszej znajomości jest prosta. Jesteśmy przyjaciółkami, które po raz pierwszy spotkały się na I roku studiów, w Krakowie. Od początku widać było, że znalazłyśmy „wspólny język”. Nadal bardzo dobrze się rozumiemy w wielu sprawach i mamy podobne pasje. W kręgu naszych głównych zainteresowań znajduje się historia i kultura amerykańska i do nich też zapewne będą liczne odwołania (nasze nicknames nie są przypadkowe!). 

Pomysł stworzenia jakiegoś wspólnego projektu zrodził się w naszych głowach już ponad rok temu, ale było to tylko na etapie „fajnie by było mieć bloga o…”. Przełom nastąpił na początku tego roku. Pewnego wiosennego poranka, popijając kawę na Krakowskim Rynku (tak, kawa w lokalu na "samym Rynku", to niestety rzadkość, więc pomysły też powstają nietuzinkowe :D ) postanowiłyśmy ostatecznie zabrać się do pracy i stworzyć coś niezwykłego, bo naszego. Tego też dnia, całkiem przypadkiem, powstała nazwa naszego bloga, która miała być i nadal jest, wyznacznikiem tego o czym chcemy pisać. Prace nad tworzeniem bloga trwały ponad pół roku (z przerwami na sesje, święta, wakacje i naukę), ponieważ bardzo zależało nam na zadbaniu o każdy detal. Same zaprojektowałyśmy i zrobiłyśmy logo naszego bloga. Tło bloga, zostały stworzone z własnoręcznie wyklejanych przez nas kolaży, będących ilustrowaną namiastką tego co nas interesuje. Tak więc, możecie spodziewać się wpisów o filmach, muzyce, wystawach, ale i o modzie oraz miejscach, które lubimy odwiedzać na co dzień- czyli będzie też sporo o Krakowie i tej mniej znanej jego stronie!

Mamy nadzieję, że może dzieląc się na blogu naszymi przemyśleniami, rekomendacjami czy opisując nasze historie z "życia wzięte" zainspirujemy kogoś, albo po prostu umilimy czas krótką lekturą. Zachęcamy do śledzenia aktywności na naszym blogu!


A tak w wakacje, umilałyśmy sobie prace nad blogiem

Miss Scarlett & Holly Wood